Powiedzmy, że mam za sobą
jakąś tam część swojego życia,
pełnego różnych, przeróżnych decyzji
z pełnym spojrzeniem serca i jego bicia.
Szukając swojej drogi bowiem,
wybierałam tę jedną, myśląc że właściwą.
Stawałam jednak często na rozstajach
a dróg było może sto, a może i tysiąc.
Patrzyłam bezradnie na ich ilość
pytając siebie: którą iść lepiej.
Modliłam się, prosiłam Boga o słowo,
choćby o jeden znak, jak pójść bezpieczniej.
Milczał... "Wybierz sama" powiedział
"dałem ci wolną wolę" i tyle.
Wybory nie były jednak zbyt trafne chyba
bo wracałam na rozstaje co chwilę.
Już nie pytałam więcej o drogę,
tylko szłam dalej kolejną... i kolejną.
Gdzie jestem teraz? Trudne to jest pytanie.
Postaram się dać odpowiedź w miarę precyzyjną.
Idę już wolniej, nie potrafię tak szybko,
dalej nie pytam, nie to że się boję.
Dużo przemyśleń miałam po drodze
i ich się trzymam, póki mogę.
Myśląc o tej całej wędrówki sensie,
o tym, kto chciał zrozumieć duszę,
Kto pomógł, kto mógł wesprzeć,
kto mógł, ale wycofał się w pół-drodze.
Kto był cierpliwy, kto wysłuchał,
kto miał intencje dobre i serce...
Kto choćby jednym małym krokiem
potowarzyszył w tej jakby udręce.
Na każdej ścieżce ktoś się pojawił,
lecz chował się pod przyrody okryciem
Bał się swojego cienia nawet,
strach mógł go wydać z całym podszyciem.
Idę dalej kochani, jak długo?